Nurowską właściwie poznałam przez przypadek - do niedawnego czasu w ogóle nie słyszałam o tej polskiej pisarce. Dom na krawędzi,
jako posesyjna lektura, wzbudził we mnie mieszane uczucia. Pierwsze
strony wydawały mi się niezbyt wciągające, a epistolarna forma strasznie
drażniła. Jednak z powodu postanowienia - o tym, że będę kończyć
wszystkie zaczęte książki - dobrnęłam do końca i nieco zmieniłam swoje
zdanie. Chociaż fikcjonalność wydarzeń wydaje mi się tutaj bardzo
widoczna to czytelnik spotyka ludzkie problemy, które w jakiś sposób go
dotyczą. Najbardziej dostrzegłam przesłanie o stereotypowym traktowaniu
drugiego człowieka z uprzedzeniem do jego przeszłości - pewna niewiara w
zmianę, resocjalizację czy po prostu dobroć, które obecne jest w
społeczności spotykanej na co dzień.
Byłe
więźniarki, przedstawione w powieści, mimo problemów adaptacyjnych
próbują odnaleźć się w zastanej rzeczywistości, co okazuje się nie lada
wyzwaniem. Główna bohaterka, Daria (która zmienia swą tożsamość na
Marta) za wszelką cenę stara się oderwać od swej przeszłości, co
ostatecznie przynosi marne efekty. Bohaterka bowiem, co rusz spotyka
osoby uwikłane w jej dawną historię i nie może tego wszystkiego od tak
porzucić. Można dojść do wniosku, że powieść doskonale ukazuje
funkcjonowanie ludzkiego życia - które trwa od początku do końca w
jednym ciągu, a jego zmiana zawsze uwikłana jest w niezbywalną i
trwającą historię.
Zapraszam
do lektury, bo jednak warto dobrnąć do końca! Sama siebie teraz
motywuję, by sięgnąć po wcześniejsze powieści Marii Nurowskiej, które
przedstawiają przedwięzienne losy książkowej Darii Tarnowskiej.