środa, 1 października 2014

Rekrutacja - Rozmowa kwalifikacyjna

Zrobiłam nowe, designerskie CV według wszelkich aktualnych wskazówek i rozpoczęłam kolejną turę poszukiwań. Coraz więcej dowiaduję się o tym, w jaki sposób i gdzie szukać pracy. Niestety bezowocnie... 

Wracając jednak do sedna. Wysłałam aplikacje na około 50 ogłoszeń. Większość dotyczyła obsługi klienta, pracy w biurze nieruchomości, telemarketingu, czy administracji. Po tygodniu zadzwonił pierwszy telefon! (pierwszy i jak na razie ostatni). Zostałam zaproszona na rozmowę do jednej z ogólnopolskich firm sprzedających szkolenia. EUFORIA! Poczułam, że jednak coś się uda, że ktoś mnie doceni, że będzie wypłata na koncie itp. 


Oczywiście czekając na konfrontację dalej prężnie wysyłałam odpowiedzi na przeróżne ogłoszenia. Nadszedł upragniony dzień - w stresie powtarzałam sobie wskazówki retoryczne i niewerbalne, które wciskano nam na studiach z komunikacji. Poszłam i co? I powaliło mnie pierwsze zdanie kierowniczki firmy "Mamy komplet pracowników, ale cały czas zmienia się sytuacja, także od dzisiaj to Pani pracy nie dostanie". Hmm myślałam, że jak ktoś zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną to poszukuje pracownika, no ale cóż, współczesny rynek potrafi zaskakiwać....


Sama rozmowa? Tradycyjne tralala. "Dlaczego mamy Panią wybrać?" "Bo jestem wyjątkowa, kreatywna, staram się rozwiązywać problemy w niebanalny sposób". Ćwiczenia z autoprezentacji pomogły :) "W jaki sposób zachęci Pani klienta do zakupu produktu?" "Postaram się zdobyć jego zaufanie, pogadam o czymś przyjemnym, będę sympatycznie nachalna..."  Myślę, że użyłam dobrych argumentów, uśmiechałam się, stosowałam się do znanych mi wzorów zachowania w podobnych sytuacjach. Jednak po pierwszym zaskoczeniu przyszło drugie, po kolejnych słowach Pani kierownik: "Bo wie Pani tutaj to się kasę zarabia...Handel to jest kasaaaa. Ja to mogę wszystko robić byle mi kasę płacą". 

No tak kasa w dzisiejszych czasach najważniejsza, już nawet nie chciałam wspominać, że mi to by skromne 1300 zł  wystarczyło i słuchałam dalej zdobywając złotą wiedzę nt. współczesnego handlu. Pani kierownik kontynuowała: "Widzi Pani, najlepiej to dzwonić do takich prostaków. Oni nie myślą przepisami, łatwo wcisnąć im pakiety, a jak się rzuci komplementem to i znajomych namówią na nasze usługi". 

Miałam wrażenie, że robię się coraz mniejsza, przytłoczona zasadami telemarketingu. Chyba czułam się jak ten prostak, co to nie potrafi odmówić sprzedawcy.... No ale cóż, wysłuchałam, powiedziałam co miałam powiedzieć i skończyło się na tradycyjnym "zadzwonimy w przyszłym tygodniu". Po mnie wchodziło jeszcze kilka osób, a ja odetchnęłam z ulgą i wyszłam zastanawiając się nad tym, czy nawet gdy Pani kierownik zadzwoni, to tam wrócę...



Pierwsza rozmowa za mną, zatem pierwsze koty za płoty. Mam nadzieję, że jeszcze jakiś pracodawca zaprosi mnie na rekrutację zachowując się przy tym nieco bardziej profesjonalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz