piątek, 10 października 2014

W czterech ścianach mojego bólu

Gdy człowiek ma za dużo czasu często dopada go depresyjne myślenie. Niestety, chociaż staram się patrzeć na wszystko pozytywnie, to zdarza mi się wskoczyć do głębokiego dołu, z którego wyjść jest bardzo trudno. Nie chcę o tym pisać, bo nikt nie lubi zrzędzenia

Przechodząc zatem do rzeczy stwierdziłam, że już najwyższy czas, by podzielić się moimi pisarskimi wprawkami. Od dziecka pisałam jakąś książkę, nawet pamiętam bajkę o żyrafie, która zachorowała i wszystkie zwierzaki dziergały dla niej szalik... Na czym polega problem? Nigdy nie potrafiłam dobrnąć do końca, zawieszałam historie w kluczowych momentach i nie miałam pomysłu na frapujące zakończenie. Dochodziłam do wniosków, które stawiały owoc mojej wyobraźni w cieniu banalności i nudy. No nic, chyba w tym wypadku nigdy się nie poddam i zawsze będę wracać do pomysłu napisania bestselleru :D  Dzisiaj wrzucam pierwszy odcinek, być może seryjność zmusi mnie do finiszu. A już w najbliższym czasie pojawi się wpis o kampaniach, reklamach outdoorowych, które swoją kreatywnością potrafią zachwycać :) Pozdrawiam!

ODCINEK 1


Za oknem panował niemiłosierny mróz. Nadeszła długo oczekiwana przez wszystkich zima. W lustrze naprzeciw okna odbijał się zalegający na parapecie śnieg i ziemista twarz o podkrążonych oczach. Suri – tak nazywali ją wszyscy znajomi – patrzyła nieprzytomnie na siebie w lustrze rozstrzygając akademickie zwierciadlane teorie. Co rano rytualnie robiła to samo, co rano spoglądała na siebie i co rano miała nadzieję, że przez noc cokolwiek uległo zmianie. Co więcej skupiając się na czymkolwiek pogrążała się w wątpieniu, interpretowaniu świata, rozkładaniu na pierwiastki teorii i przekonań, którymi faszerowała się przez ostatnie lata studiów. Stała i analizowała swoją twarz – nos nadal się nie zmniejszył, piegi nie zniknęły, włosy nadal są rozczochrane i matowe, a zęby kłócą się o swoje miejsca w nieco za małej szczęce, żeby tego było mało, trzeba zaraz iść do pracy. Suri żyła z dnia nadzień czując głęboki bezsens życia. Raz podnosiła się na duchu mając nadzieję, że jednak jest kimś, niestety zaraz potem odwiedzała najgłębsze doły z przekonaniem o swojej nieudaczności. Tyle razy powtarzała sobie, że wszystko jeszcze przed nią, ale niestety czas leciał, a nic nie zmieniało się na lepsze. Poniedziałki były najgorsze – początek ciągle zataczającego się koła. Wciągnęła na siebie obcisłe dżinsy, białą bluzkę z kołnierzykiem i gruby wełniany sweter. Na szybko zjadła płatki z mlekiem i wsiadła do swej kremowej „perły”, która z trudem zapalając zawiozła ją pod gmach Urzędu Miasta.
W pracy wszyscy pochmurnie spoglądali w monitory komputerów. Każdy nie interesując się swoim otoczeniem, wykonywał mechanicznie obowiązki. Suri lubiła tę grobową atmosferę – wiedziała, że nikt nie będzie jej pytał o życie prywatne, nikt nie skomentuje jej wyglądu i nie zapyta o plany na wieczór. Spojrzała do kalendarza, by zorganizować sobie następne osiem godzin i tak jak inni zamieniła się w płynnie pracujące urządzenie administracyjno-biurowe. Każdy dzień w pracy niewiele się od siebie różnił – zdecydowanie zaprzeczał młodzieńczym planom Suri na temat przyszłości. Często jednak był ciekawszy od tego co działo się w życiu prywatnym dziewczyny. Wprawdzie zdarzało się, że ktoś ją odwiedził, że w kamienicy, w której wynajmowała mieszkanie toczyły się awantury, że sąsiad zaczepił ją na korytarzu. To wszystko jednak to tylko pojedyncze chwile, momenty, które zaraz potem przemijały i powracała codzienna nicość. Suri żyła w zawieszeniu, czekała na jakiś przełom. Miała nadzieję, że może jeszcze kiedyś coś się zmieni. Miała nadzieję? A może już ją traciła? Przecież czas tak szybko leciał....

1 komentarz: